Mąż się szkoli. Kolejny etap szkolenia z czegoś, co nie jest potrzebne w robocie, którą się zajmuje. Szkolenie drogie. Ze śniadaniem i obiadem, czy lepiej, z brunchem i lunchem 🙂 Takie korpodoszkalanie. Jest system, jest firma szkoląca i jest jakiś ekspert. To po jednej stronie. A po drugiej? Jest firma, w niej kasa na szkolenia. Jest podaż, jest popyt. Jakoś się to kręci. Nikt niczego nie produkuje, a kasa się obraca. Ja nie pracuję w korpo. Jestem znienawidzonym przez społeczeństwo urzędnikiem. Ale i ja podlegam machinie szkoleń. W budżecie naszego urzędu zapisane są pieniądze na szkolenie. No to moze o etyce urzędnika? Ok. Fajny temat. Zamowienie publiczne,  firma, mniej lub bardziej znana (komisji konkursowej) wygrywa przetarg i cały nasz urząd, każdy urzędnik od referendarza do głównego specjalisty musi się przeszkolić. Prowadząca czyta ustawę o służbie cywilnej, czasem czyta rozporządzenie o etyce w owej służbie. Urzędnik musi podpisać sie na liście obecności. Nie siedzi przy biurku. Kawę mu podadzą. Poczyta książkę. Bo przecież ustawę o służbie cywilnej to ten urzędnik zna. No i pięknie. Tylko ze nic z tego nie wynika,piza tym ze kasa sie przewaliła. Inna grupą notorycznie szkolącą się są nauczyciele. No tyle, co kształcą się i doskonalą nauczyciele, to chyba nikt. Niewiele z tego wynika poza zgodnością z przepisami. I tak pani kończy studia magisterskie z wychowania przedszkolnego. Zgodnie z prawem moze rozpocząć studia podyplomowe, dajmy na to z matematyki. W zależności od uczciwości Senatów uczelni wyższych chodzi, często jeździ, w wybrane soboty i niedziele na zajęcia przez rok do dwoch lat i voilà, moze uczyć matematykiem na każdym poziomie kształcenia opisanego w ustawie o systemie Oswiaty. Tymczasem pani kończąca licencjackie studia z matematyki moze uczyć tylko w podstawówce, gimnazjum lub zasadniczej szkole zawodowej. Znaczy jak dotad, bo i to ma sie zmienić i licencjat wystarczy tylko do podstawówki. Ech.